Korespondencja Darii z Islandii
22 kwietnia 2017 r. - maraton w Reykjaviku
Daria Łuczków pisze:
***
Kilka słów z maratonu - Reykjavik, 22 kwietnia 2017
(na zdjęciu to ja na 7., 27. i 42. kilometrze ?)
Minął już tydzień, ale nie mogę przestac o tym myśleć.
Udało mi się, dobiegłam, i to w czasie, o którym nawet nie marzyłam! W planie chciałam złamać czwórkę i już nigdy więcej nie biec na takim dystansie. Przybiegłam po 3h i 51 minutach (42,195 zajęło mi 3h48m17s) i następnego dnia już sprawdzałam info o biegach ultra.
Sam maraton to tylko ukoronowanie wielomiesięcznych treningów. A treningi to nie tylko nabijanie kilometrów, ale też godziny ćwiczeń siłowych, koordynacyjnych i sprawnościowych. To praca nad wszystkim łącznie z psychiką. To 42,195 km zmagania się z samym sobą i przekraczania własnych granic.
Bo nie biegłam tylko nogami, biegłam też głową. Miałam to szczęście, że nie dopadła mnie „ściana“, bo wiedziałam,że będzie bolało (a po 36 kilometrze to baardzo bolało) i wiedziałam, że to nie będzie bułka z masłem. Tak bardzo chcialam złamać te cztery godziny, że widziałam siebie na mecie i ta myśl nie pozwalała mi na poddanie się.
Pierwsze 21 km biegłam jak sarenka ? biegłam jako pierwsza z kobiet i czułam się z tym naprawdę ekstra ? Po 28 kilometrze było mi już niewygodnie, irytowało mnie chyba wszystko, było za gorąco, a chwilę później za zimno. Podjadałam sobie w trakcie rodzynki i popijałam wodą, słuchałam muzyki i zerkałam na zegarek,żeby nie przekroczyć tempa 5.40. Na 38. km poczułam straszny ból mięśni, i już nawet pomyślałam o tym, żeby zakończyć bieg, ale myśl o tym, że mam wracać 4 kilometry „zdechłym“ marszem (co zajełoby znacznie więcej niż biegiem) zachęciła mnie do tego ,żeby biec szybciej. Paradoks.
Byłam trzecia wśród kobiet ? Czas o 10 minut lepszy niż był w planie i nie ma słow, które mogłyby opisać to jak się wtedy czułam.
***