Ładowanie krajobrazami

KIERUNEK ULTRA HAŃCZA 07.04.2018

„Ładowanie krajobrazami”- usłyszałam w odpowiedzi na pytanie, które niejako sam sobie zadał Paweł z Poznania opowiadając mi, co odpowiada na nurtujące niebiegających znajomych pytanie - dlaczego ultra? Trudno obronić tezę, że biega się 60 km dla przyjemności. Ja już chyba takich znajomych nie mam. Bliscy mi ludzie dzielą się na dwie grupy. Pierwsza ma kompletnie gdzieś moje bieganie. Nie komentują, nie sapią, nie podziwiają, nie złorzeczą. Mam z nimi inne, równie ciekawe tematy. Grupa druga - BIEGAJĄ… koniec.

Ale wróćmy do motywu wiodącego - ładowanie krajobrazami. Pięknie i trafnie powiedziane.
Suwalski Park Krajobrazowy daje szanse na solidne ładowanie.
Z Drozdowa na start mam 30 minut. W nocy jest na tyle zimno, że zanim ruszę, skrobię szyby. Na mapie sprawdziłam mniej więcej, gdzie jest start/meta. Zdążę… 10 minut do startu - jednak nie zdążę, bo się gubię i obijam po jakiś wertepach. Widzę taśmy znaczące trasę, to mnie trochę uspokaja. Za mną samochód wypełniony biegaczami (jak się później okaże - ekipa z Lubawy, którą serdecznie pozdrawiam). Myślę, jestem na dobrej drodze. W pewnym momencie droga nie puszcza dalej. Ja się wycofuję, zawodnicy za mną, próbują przejechać mocno „koleinowy” odcinek. Niestety potrzebna interwencja pana z ciągnikiem. Samochód wyciągnięty. Można jechać dalej. Tylko dokąd? Telefon do Karoliny i Iwony Łobasiuk. Okazuje się, że jesteśmy w połowie trasy, około 5 km od startu. No i wyszło to moje byle jakie sprawdzanie. Mea Culpa.

W końcu łapię zasięg GPS i wpisuję adres podany przez Iwonę. Po drodze mijam zawodników, którzy już rozpoczęli swoje ultra. Na starcie melduję się o 7.14. Cała brama moja. Zdjęcie (Mariusz Rosół) i w drogę. W całej Polsce zapowiadają piękny dzień, ale jak zawsze na Suwalszczyźnie - niby słońce, ale rześko.

Teraz mam jeden cel- dogonić grupę. Nie biec samopas, bo to grozi zgubieniem. Potrafię się zgubić nawet na najlepiej oznakowanej trasie. Ot chwila nieuwagi i już sobie gdzieś tam pląsam pozaszlakowo. Byle kogoś dogonić. Dobiegam do skrzyżowania - nie ma taśm. Biegnę prosto. Z przeciwka jedzie biały golf - kierowca (Dzięki o panie!) mówi mi, że mam zawrócić i biec w lewo. Na szczęście nie uleciałam za daleko. Biegnę we wskazanym kierunku. Taśm nadal nie ma. Za to leżą puszki po piwie. Ktoś się nudził. Nie mam pewności, czy jestem na właściwej drodze. Upewniają mnie wolontariusze przed schodami na Górę Zamkową. Widoki przepiękne. Dobiegam do pierwszego punktu z piciem, okazuje się, ze na liczniku mam ponad 18 km. Tam spotykam innych biegaczy, którzy również pobłądzili z powodu braku taśm. Najważniejsze, że nie jestem już sama i…przestaję być ostatnia.

Robi się coraz cieplej, ale mam wrażenie, że wiatr się wzmaga. Suwalszczyzna - myślę. Nie może być inaczej. Niebo błękitne, bezchmurne, na nim klucz żurawi. Bajka. Tylko ta ziemia taka nieobudzona brązowa, drzewa gołe. Dużo brązu. Endorfiny już są - zachwycam się kontrastem brązu z błękitem nieba i taflą jezior. Cofam się w myślach do czasu, kiedy byłam tu po raz ostatni. Można liczyć w dekadach.

Kolejne kilometry mijają mi dość szybko. Mijam jezioro Kopane i oto ona - Góra Cisowa. Krótkie, ale intensywne podejście daje się ostro we znaki. Zdjęcie na szczycie i w dół. Na 34 kilometrze swój punkt kontrolny miały Śledzie (Ultra śledź). Przekonałam się już kilkukrotnie, że nikt nie zrozumie zmęczonego biegacza lepiej niż inny biegacz. Zanim się odezwałam odpowiadając na pytanie, co chcę do picia - miałam już nalaną kolę do butelek i błogosławieństwo na resztę trasy. Chłopaki uwijały się jak w ukropie. Pit-stop godny formuły 1. I pyszne drożdżówki mieli.

Ostatni punkt kontrolny. Mój zegarek pokazywał 54 km. Ktoś z współbiegnących powiedział, że zostało nam jeszcze 11 km. Myślę - no niemożliwe. I mam nadzieję, że to jednak nie jest prawda. Jak zwykle o tej porze mam problemy z liczeniem. Dodaję te kilometry w myślach i… przestaję. W końcu jakie ma to znaczenie? I tak muszę dobiec do mety.

• Biegniemy brzegiem rynny polodowcowej, w której znajdują się wody jeziora Hańcza. Najgłębsze jezioro w Polsce. Ponad 108 metrów głębokości. Frajda dla nurków. Widoki przecudne.

Meta. Czas netto 8:04:30, brutto 8:18:32 ;) Mimo przedstartowego poślizgu wyprzedziłam ponad 30 osób.

Bardzo dziękuję Organizatorom za to wydarzenie. Suwalszczyzna do tej pory nie miała takich biegów. Wszędzie się dookoła działo, ale tu jakoś nie. Przynajmniej nic tak długodystansowego. I mam swoje ultra. Rzut beretem od rodzinnego domu. Na organizację biegu nie powiem złego słowa. Dla mnie Bieg był perfekcyjnie zorganizowany. Mam kilka ultra w nogach i wiem, jak można położyć bieg organizacyjnie. Ekipa Fundacji Kierunek Ultra nadwoiła się i natroiła, żeby było jak trzeba. Ktoś zerwał taśmy w dwóch miejscach, ale na głupotę ludzi nie ma rady. Najważniejsze, że organizator miał tego świadomość i w porę interweniował.
Ekipo- dziękuję i do zobaczenia za rok (choć mam nadzieję, że wcześniej).

Aneta

  • 0
  • 001
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
  • 6