Ełcka Zmarzlina

7 stycznia 2017 r.

Minął tydzień z okładem od Ełckiej Zmarzliny. Pozmarzlinowe przeziębienie powoli mija. Czas więc na garść wspomnień z tegorocznej edycji poszukiwania wrażeń w słońcu i śniegu.

Tegoroczna zmarzlina miała być diametralnie inna od tej z 2016 i była. Pierwsze skrzypce zagrała temperatura. O ile w zeszłym roku po zachodzie słońca spadła do -6 stopni, to w tym spadała poniżej -20 stopni. Wyżowa pogoda dała nam piękne słońce. Śniegu też było więcej, ale to mróz dał się najbardziej we znaki.

 

Po przyjeździe do Ełku porzucam myśl o założeniu butów biegowych. Zamiast tego dokładam jeszcze jedną parę skarpet. Buty trekkingowe zostają. Słuszna decyzja nr 1. Mimo to, w trakcie podróży na start straciłam czucie w palcach stóp. W bukłaku woda – efekt nieprzytomnego pakowania się rano. Już lepiej było tam wlać jakiejś pigwówki. Płyn w rurce zamarzł zaraz po starcie (i nie odmarzł mimo schowania ustnika w głąb plecaka).
W Starych Juchach dostajemy mapę – do wyboru laminowaną bądź papierową. Na pierwszej stronie 12 punktów kontrolnych na odwrocie 10 oznaczonych literami od A do J.

Pierwsze punkty, wiadomo wszyscy lecą w jednym kierunku. Rozgrzewka. Tłumnie znajdujemy kolejne punkty. Trzeba trochę biec, bo zimno. Nie jestem w stanie się rozgrzać. Od razu straciłam Kaśkę z pola widzenia. Ale nie zmartwiłam się za bardzo. Pomyślałam, że mnie zaraz dogoni. Spotkałam ją na nawrotce z torów kolejowych. Zwolniłam wtedy, minęła mnie banda ludzi, ale jej wciąż nie było. Później dowiedziałam się, że pobiegła inną drogą. W końcu, to bieg na orientację.

Chodzenie torami potrafi przysporzyć emocji. Idziesz sobie, a tu nagle ci z przodu drą się, że pociąg jedzie! Lokomotywa pędzi z rykiem. Intercity… podmuch wzbił śnieg na parę metrów, ale widok. Wszyscy wracamy na nasyp. Przepraszam panie maszynisto…
Zimno, zimno, zimno. Buff zamarza na twarzy, ręce grabieją chwilę po wyjęciu z rękawiczek. Ekstremalnie. Na punkcie zlokalizowanym przy starym cmentarzu spotykam wesołą grupę. Fetują znalezienie każdego punktu radosnymi okrzykami. Jeden z nich wyciąga pigwówkę. Pociągam dwa łyki. Po ciele rozlewa się cudowne ciepło. Jeden z niewielu momentów, gdzie czułam przegrzanie.

Na punkcie nr 6 dowiadujemy się, że ktoś zabrał znaczniki do kart z punktów A-D… i trzeba udokumentować swoją obecność np. zdjęciem. Po 12 punkcie przewracamy mapę i robimy litery A-J. Odnalezienie 11 i 12 punktu przychodzi nam z wielkim trudem. W międzyczasie przyłączam się do grupy ludków. Jak się później dowiem, to części ekipy PaintRun z Suwałk – Iwona, Maciek i Hubert. Mają herbatkę w termosie, już ich nie opuszczę. Maciek „ogarnia” mapę, ja kompas. Uzupełniamy się. Robi się ciemno i to, co ma być punktem wysokościowym ginie w mrokach. Po godzinie dreptania zamiast 12-stki odnajdujemy punkt J… Przybijamy i kierujemy się pod linię wysokiego napięcia. Idąc wzdłuż niej docieramy do celu. Stamtąd przez Wityny do pierwszego punktu z mapy oznakowanej literami. Litery można zaliczać losowo, nie mniej ich układ na mapie podsuwa oczywista marszrutę.

Dochodzi do pociesznych sytuacji. Spotykamy grupę, która idzie z kierunku, w którym podążamy w celu znalezienia punktu. Oni szukają tego samego. Po krótkiej dyskusji jednoczymy siły i w końcu znajdujemy punkt C. Z pozostałymi punktami też jakoś sobie radzimy. Spadek temperatury daje się mocno we znaki. Nawet chwilowe zatrzymanie się na konsultacje powoduje dreszcze.
Okazuje się, że z tym brakiem znaczników, to była niezła ściema. Wszystko było na miejscu. Myśleliśmy nawet, że to może jakiś chytroplan organizatorów, żeby sprowokować nas do przekrętów.

Po ponad 11 godzinach 32 minutach docieram na metę. Medal, uścisk dłoni Wiesława Rusaka, zdjęcie na Wall of Fame. Można odetchnąć. Kaśki ciągle nie ma. Zaczynam mieć wyrzuty sumienia, niby nie umawiałyśmy się na wspólne pokonanie trasy, ale… następnym razem jednak poczekam…

Dekoracja najlepszych, albo najsprytniejszych, albo nie wiem. Wiem, że dziwna ta dekoracja, przynajmniej w części „kobiety”. Nie ogarniam tego, co się dzieje. Czekamy na biesiadę.
Jedzenie. Wspaniałości. Wyobrażałam sobie, że zjem przysłowiowego konia z kopytami, a daję radę tylko dwóm kartaczom. Zmęczenie ściska żołądek.

Zbieram się do wyjścia. Ostatni raz zaglądam do pokoju organizatorów. Widzę krzyżyk przy numerze 37. Znaczy Kaśka zameldowała się na mecie. Można w spokoju jechać do domu.
Specjalne podziękowania składam Marcinowi z PaintRun. Pomocna dłoń przy przechodzeniu przez wysokie nasypy i kanały!

Do zobaczenia za rok Ełcka Zmarzlino!

  • zmarz_2017_001
  • zmarz_2017_002
  • zmarz_2017_003
  • zmarz_2017_004
  • zmarz_2017_005